Jak się truć żeby się nie zatruć?

Przez całe życie wystawieni jesteśmy na działanie trucizn. Prawie każda substancja spożywana w nadmiarze jest toksyczna, a ponadto w środowisku i pożywieniu są niezliczone ilości trujących substancji, które wnikają do naszego ciała. I nie jest to tylko sytuacja współczesnego człowieka. Także w naturze i naturalnym pożywieniu istnieje wiele trucizn. Na przykład surowa paproć orlica zawiera znaczne ilości silnie rakotwórczego ptakilozydu oraz równie toksycznego cyjanowodoru plus tiaminazę – enzym, który rozkłada witaminę B1. Zdobycie wynalazku ognia było wielkim odkryciem, bo umożliwiło gotowanie i prażenie trujących roślin, które stawały się pod wpływem wysokiej temperatury jadalne lub mniej trujące. Już po spożyciu trucizny są zwykle po prostu rozkładane przez wątrobę. Mogą też być wydalane z moczem lub kałem, z potem, albo wbudowywane np. w tkankę tłuszczową.

Wątroba jest niewiarygodnym organem, które zawiaduje setkami enzymatycznych procesów umożliwiających detoksykację. Wiele z tych procesów jest egzotermicznych – wydziela się w nich ciepło. A więc to nie prawda, że wódeczka grzeje nas tylko poprzez rozszerzanie naczyń i potem wychładza. Nie! Wódeczka naprawdę nas grzeje, bo w wątrobie wydziela się ciepło. Dlatego też w medycynie chińskiej gorzkim substancjom – zwykle zawierającym jakieś alkaloidy rozkładane przez wątrobę – przypisano charakter rozgrzewający. Wątroba jednak się męczy i czasem nawet zużywa. Szanujmy ją więc. Wątroba osłabiona gorzej spełnia też inne funkcje metaboliczne. Dlatego też np. wiele osób obserwuje spadek wagi ciała po porzucenia alkoholu – po prostu wzrasta poziom przemian metabolicznych w organizmie!

Na trucizny jesteśmy skazani. Niewielu z nas stać finansowo lub czasowo, żeby zawsze jeść produkty ekologiczne, organiczne i bio. Szczególnie w zimie nas to łapie. Znam to ze swojej perspektywy. Nie robię jakichś wielkich zapasów na zimę, maksymalnie 100 słoików przetworów. Resztę dokupuję. Często jem organiczne pomidory w słoikach, które kupuję w dalekim Krakowie. Kiedy ich braknie, idę do sklepu i kupuję normalne. Zdarza się też czasem, że produkty z etykietką BIO mogą być oszukane, nie ekologiczne (pewnie dotyczy to mniejszości, ale jednak). No więc jesteśmy skazani na trucizny. Może też niektóre trujące produkty po prostu lubimy…

Jak się truć, żeby się nie zatruć? Otóż są tu dwie strategie. Jedna to regularność. Jeśli regularnie spożywamy pokarm w podobnej dawce, z podobną dawką naszej „trucizny”, organizm wytworzy mechanizmy obronne: zwiększy ekspresję enzymów odpowiedzialnych za proces metaboliczny unieszkodliwiający truciznę . Tak na przykład zaobserwowano, że górnicy pracujący w kopalniach ołowiu mieli dużo efektywniejsze mechanizmy chelatowania metali ciężkich.

Druga strategia to unikanie dużych dawek toksyn przez jedzenie różnorodnych produktów. Taką strategię przyjęto już w dawnych społecznościach wiejskich. Na przednówku, w całej Eurazji, jedzono gotowane zupy i papki z młodych dzikich warzyw liściowych. Wiele z nawet pospolicie jedzonych gatunków może być jednak mniej lub bardziej szkodliwa, gdy jedzone są w nadmiarze. Szczawik i szczaw mają dużo szczawianów, żywokost alkaloidy pirolizydynowe, lepnica saponiny itd itd. Radzono sobie z tym podświadomie, po prostu jedząc mieszanki wielu gatunków. Wtedy mamy do czynienia z niskimi dawkami wielu toksyn, z dawkami, które są…. korzystne dla naszego zdrowia! Tak na przykład w okolicach Wenecji wiosną robiono mieszankę roślin zwaną pistic, z aż ponad 50 gatunków roślin. Są w niej i pokrzywa i fiołki, mniszek, mlecz, żywokost i wiele innych pospolitych roślin polnych. Na całym wybrzeżu dalmatyńskim w Chorwacja jada się podobną mieszankę (divlje zelje) złożoną zwykle z ok. 6-10 gatunków tamtejszych chwastów: maku polnego, mlecz, mniszka, dzikiego fenkułu, dzikich porów, lepnicy, kozibrodu, a nawet… jaskrów!

No tak, ale obie strategie są sprzeczne. Rzeczywiście są, ale można je spróbować pogodzić. Wydaje się, że strategia jedzenia wielu toksyn w małych ilościach jest bezpieczniejsza (konsumpcja małych ilości kawy i alkoholu jest lepsza niż konsumpcja dużych ilości alkoholu bez picia kawy). Ta druga to raczej wyraz braku wyboru. Pogodzeniem obu teorii jest jedzenie różnorodnej diety, ale przyzwyczajenie do niej organizmu – czyli co jakiś czas powracamy do tych samych produktów (co zwykle robimy) lub jemy tę samą mieszankę trucizn. Jak to jednak odnosi się do przeciętnego Kowalskiego? Otóż

  1. monodiety zwiększają możliwość zatrucia (klasyczny przykład zatrucia rtęcią przy spożywaniu wielkich ilości tuńczyka)
  2. jeśli przechodzimy na diety, STOPNIOWO, w ciągu dobrych kilku dni zmieniamy pokarm. Pozwala to na przestawienie szlaków metabolicznych.
  3. robimy wszystko, żeby ZWIĘKSZYĆ różnorodność spożywanych GATUNKÓW, ale też zróżnicować DOSTAWCÓW – te same pomidory hodowane w różnych miejscach mogą mieć i inne mikroelementy i inne… pestycydy.

Smacznego!

7 komentarzy

  • Kasia pisze:

    Nie chcialabym pracowac jako watroba :)
    Niestety, chyba bardziej jestesmy narazeni na trucizny, ktore sami wytwarzamy (srodki ochrony roslin), niz na te, ktore sobie sami urwiemy. Niemieckie ministerstwo rolnictwa publikuje co roku tabele z wynikami badan, raz taki dokument otworzylam i zaraz zamknelam, lepiej tego wszystkiego tak dokladnie nie wiedziec. Bardzo podoba mi sie metoda, by zakupione owoce i warzywa myc z dodatkiem odrobiny sody (tej do pieczenia), niedrogo i do wykonania w kazdym domu.
    A jak wyglada pierwsza pomoc w przypadku zatruc? Oprocz wyczyszczenia zoladka? :)

    • AB pisze:

      Pełna procedura
      Krok 1: Płukanie w odczynie kwaśnym np. woda z octem/kwaskiem cytrynowym 2-3 min
      Krok 2 Płukanie w odczynie zasadowym np woda z sodą 2-3 min

  • Grzegorz pisze:

    Witam.Topinambur można jeść bez ograniczeń? Jeśli chodzi o rewolucje jelitowe – to nie jest u mnie problemem.

  • AB pisze:

    4. Kupować żywność jak najmniej przetworzoną. Na każdym etapie przemysłowego przetwarzania dochodzą nowe trucizny
    5. W miarę możliwości nie kupować produktów najtańszych, często wyprodukowane są z gorszej jakości surowców a to skutkuje koniecznością zastosowania większej ilości chemii aby się nie psuły.

  • AB pisze:

    A pro po zapasów na zimę
    Oprócz słoików warto zrobić kiszonki w beczce. U moich rodziców przez całą zimę stał 50 litrowy kamienny garnek z kiszoną kapustą, taka 'żywa’ kiszona kapusta jest świetna, a sok z niej zapobiega chorowaniu w zimie. Wymaga trochę zachodu bo codziennie trzeba do niej zaglądać i o nią dbać aby się nie zepsuła. Można sobie uprościć i po ukiszeniu włożyć do słoików i zapasteryzować, nadal będzie świetna zwłaszcza gotowana. Tak samo można ukiśić ogórki w beczce, po czym przełożyć do słoików i zapasteryzować np. już starte na zupę, pokrojone itp. To jest szybki sposób zrobienia sporej ilości całkiem niezłych kiszonych produktów. Beczki do kiszenia w marketach znikają jak woda.
    Warto też co nieco posuszyć np. pomidory, grzyby, warzywa jarzynowe, owoce, zioła

  • Annael pisze:

    Bardzo dobry pomysł. Bo co ja mogę zrobić by zdrowo żyć? Mieszkam wprawdzie pod lasem, ale ziemia tu jałowa. Niedaleko jest wioska, w której nie ma gospodarzy – rolników jak dawniej bywało. Zamieszkali tu przesiedleńcy ze wschodu, mieli nadzieję wrócić. Nie wrócili, jakoś udawało im się tu gospodarzyć. Prowadzili melioracje i inne systemy we własnym zakresie. Potem założono tu PGR. Mówiono ludziom, że będzie im lepiej, będą mieli pracę…Ludzie oddali ziemię. Pgr-y padły, ludzie nie wrócili do gospodarzenia. Ziemia jakiś czas stała odłogiem. Teraz część wykupił Holender na bulwy dalii, część młodzi próbują zagospodarować na jakieś zboża. We wsi są 3 duże sklepy spożywczo-przemysłowe! Ci którzy zamieszkali w wybudowanych blokach dla PGR-u dostali działki – jak w mieście. Część uprawia swoje przydomowe ogródki, ale nie ma żadnego zieleniaka gdzie można by kupić dobre warzywa. Po warzywa można jechać do miasta do Biedronki albo do Kauflandu czy jak to się tam zwie. Poza tym ja nie mam zbyt wiele pieniędzy, na co stać biednego? Tylko te marchewki i pietruszki sklepowe, mogę kupić kapustę i jabłka. Nie wiem skąd sprowadza właścicielka sklepu. Dobrze że sprowadza, mam do dyspozycji jedynie rower, daleko nie zajadę. W moim ogrodzie zeszłego lata niewiele urosło – była wielka susza a tu ziemia jałowa, piasek. A w lesie? Też sucho, grzybów było mało… Nie wiadomo czy czegoś w lesie nie pryskano. Dlatego bardzo dziękuję za radę jak nie dać się zatruć.

  • ewa pisze:

    mieszkam w duzym miescie i marzyl mi sie powrot do Polski na starosc, wlasnie na wies. Po przeczytaniu wpisu pani annael juz wiem ze mieszkac na wsi nie oznacza koniecznie miec zaplecza warzywnego za domem.
    Naturalnie kupuje zywnosc ekologiczna w ecoplazach. Naturalnie pieke sama chleb.Metoda prob i bledow udoskonalilam przepisy internetowe, dodaje pestki, nasiona, takie tam, mielone siemie lniane tez.
    Na razie probuje uprawiac warzywa na balkonie. Z braku duzych donic jak tez z uwagi na cene jezeli juz sie pokaza w centrach ogrodniczych wykorzystuje plastikowe pojemniki po farbie. Mialam watpliwosci (atesty! ) ale co tam. W zeszlych latach mialam pietruszke, buraki, szczaw. Uprawiam tez ziola, juz w normalnej glinie nie w plastiku. W tym roku wpadlam na pomysl wykorzystania workow po ziemniakach w miejsce plastiku. Moze nie za wiele warzyw w ten sposob uzyskam ale…wazne ze budzi sie swiadomosc ekologiczna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.