Zanik płazów jest światowym fenomenem i na pewno przyczynia się do tego wiele czynników. Wymienić tu należy w skali mikro zanikanie małych oczek wodnych. Jednak płazy zanikają także w siedliskach obfitujących w wodę. Jako przyczynę, nie do końca rozpoznaną, wymienia się zaburzenia hormonalne związane ze skażeniem środowiska. Na pewno jednak równie poważny problem stanowi choroba po prostu zmiatająca płazy z powierzchni Ziemi – chytridiomykoza (inna pisownia: chytridiomikoza). Jest ona powodowana przez patogen grzybowy z gromady skoczkowców (Chytridiomycota). Ostatnio zidentyfikowano go dokładnie, oznaczając jako Batrachochytrium dendrobatidis, i stwierdzono, że choroba pochodzi z Azji (choć pierwotnie przypuszczano też, że z Afryki). Została przeniesiona na inne kontynenty przypuszczalnie przez kolekcjonerów płazów. Szczególnie dotyka ona kontynenty obu Ameryk, ale i także nasze płazy nie okazały się na nią odporne. Na Węgrzech ten patogen znaleziono u 7 z 16 badanych gatunków płazów, w ok. 7% okazów (http://real.mtak.hu/86430/1/2018_V%C3%B6r%C3%B6s%20et%20al_ActaHerpetologica.pdf)
Na dodatek europejskie salamandry zaatakował pokrewny skoczkowiec Batrachochytrium salamdrivorans (zob. http://science.sciencemag.org/content/346/6209/630.full).
Chytridiomykozę płazów odkryto w roku 1998 w Australii i od tego czasu spowodowała zupełne wymarcie w stanie dzikim różnych gatunków płazów, np. niedawno odkrytego Nectophrynoides asperginis w Tanzanii (https://www.nytimes.com/2010/02/02/science/earth/02toads.html?hp).Chytridiomykoza, która atakuje płazy oddziałuje na ich skórę i powoduje zjawisko hipokaliemii i hiponatremii – zmniejszenie stężenia w surowicy krwi jonów potasu (o około 20%) i jonów sodu (o około 50%).
Wydaje się, że na niektórych obszarach Ameryki Południowej wymarły całe populacje płazów. Patogeny rozchodzące się z Azji wschodniej są coraz większym problemem dla biosfery. Dlaczego z Azji? Po pierwsze Eurazja to największy kontynent i to zwykle patogeny z większych kontynentów zagrażają gatunkom z wysp i mniejszych kontynentów. Po drugie to z Azji wschodniej kieruje się eksport produktów, często pakowanych na drewnianych paletach, w których gnieżdżą się szkodliwe grzyby i owady.
Mówiąc o chytridiomykozie nie należy także lekceważyć drugiego czynnika, który ogranicza ich występowanie: skażenia środowiska pestycydami i innymi związkami chemicznymi generowanymi przez rolnictwo i przemysł. Płazy oddychają w dużym stopniu skórą i są niezwykle wrażliwe na zanieczyszczenia.
Kiedy zamieszkałem w roku 1997 na podkarpackiej wsi dosłownie roiło się od żab trawnych. Na każdym spacerze przez łąki spotykałem ich kilkadziesiąt. Dzisiaj w ogóle nie widzę ich na łąkach, a spotykam czasem jedną w lesie. Mniej też jest rozjechanych przez samochody ropuch, kiedyś były ich setki. Nie widzę też salamander. Jedynie rzekotki wydają się odporne i nawet jakby jest ich więcej.
Panie Łukaszu, dziękuję za ten post! Moim zdaniem ważnym czynnikiem tego zjawiska jest rozwój infrastruktury drogowej – zanik rowów. Dawniej płazy rozmnażały się w tych rowach wypełnionych woda i powoli wysychających w ciągu lata. Zresztą taki jest sens metamorfozy u płazów – wykorzystać dostępna biomasę (szczątki roślinne i glony w płytkich, stojących, periodycznych zbiornikach) i przeobrazić się w mięsożerną formę lądową. W tej chwili każdy chce mieć do swojej posesji dojazd wyasfaltowany albo wybetonowany, a rowy są tak konstruowane, by zapewnić jak najszybsze spłynięcie wody deszczowej lub roztopowej. Widział ktoś ostatnio taki prawdziwy, chłopski rów, albo uczciwą gruntową drogę, na której koleiny są miejscami tak głębokie, że utrzymują wodę dłużej? Bywały takie drogi leśne – w górach, po których ruch odbywał się z częstotliwością raz na miesiąc (łazik leśniczego), i w takich koleinach rozmnażała sie np. traszka górska. W Beskidzie Niskim znaleźliśmy kiedyś zbiornik z wszystkimi krajowymi gatunkami traszek. Salamandra – rzeczywiście widać problem, bo siedlisk dla larw salamandry (czyli górskich potoków) wciąż jeszcze nie brakuje.
Co do epidemiologii, to każda wystarczająco liczna populacja naturalna jest w stanie obronić się przed epidemią, bo w zróżnicowanej genetycznie populacji zwykle część osobników wykazuje odporność, byle była wystarczająco liczna.
Jeżeli będziemy tworzyć na dużą skalę „sztuczne rowy” czyli naturalne płytkie zbiorniki, w których płazy mogą godować, to podniesiemy liczebność naturalnych populacji. A drobny nawet wzrost zwiększy prawdopodobieństwo naturalnego pokonania epidemii. A na pewno przyczyni się. A na pewno choć o trochę przedłuży życie gatunku, a być może wtedy ktoś wymyśli coś mądrzejszego…
na pewno zanik rowów i „cywilizacja” wsi robią swoje… no i zwiększony ruch kołowy na drogach…
Ja bym jeszcze do tego co powyżej dorzucił wszechobecne kosiarki dbające o to, aby trawka była wszędzie króciutko przystrzyżona…
Panie Przemku, na szczęście rowy istnieją jeszcze na Żuławach :) We wsi Niegowo, gospodarstwa oddzielone są od siebie rowami.
Chociaż to jest jak dawniej :)
mam wrażenie, że bardzo nagłaśnia się sprawę wymierania pszczół, a o płazach cisza. ja akurat bardzo lubię żaby, bawiłam się z nimi w dzieciństwie i od lat wiem o problemie – dobrze, że ten post powstał i żeby dowiedziało o tym jak najwięcej osób.
dobry wieczór
grzyba Bsal w Polsce póki co nie stwierdzono, wiemy już natomiast że BD jest obecny w środowisku (poniższą pracę cytuje węgierski zespół):
Kolenda et al. 2017, Batrachochytrium dendrobatidis is present in Poland and associated with reduced fitness in wild populations of Pelophylax lessonae DOI: 10.3354/dao03121
https://www.researchgate.net/publication/315322746_Batrachochytrium_dendrobatidis_is_present_in_Poland_and_associated_with_reduced_fitness_in_wild_populations_of_Pelophylax_lessonae
Natomiast najnowsze badania w tym zakresie w Polsce, w ramach grantu prowadzonego przez dr hab. Maciej Pabijan [Wydział Biologii, UJ – Występowanie chorobotwórczych grzybów (Batrachochytrium sp.) w populacjach płazów Polski]; mają na celu rozpoznanie rozmieszczenia obu grzybów na terenie PL
pozdrawiam
bardzo dziękuję za ten komentarz!
Pod domami faktycznie brak, lub mało tez mieszkam w Beskidzie Niskim.Ale jak nienormalni całe lato latają z kosiarki i ruandapem to nie ma się co dziwić. To samo dzieje się na polach uprawnych, tony chemii i nawozów.W zimie w Jaskini pod Bukiem na Cergowej zawsze byly salamandry, tej zimy ich nie ma. Jedyne miejsce gdzie je obserwuje w miarę normalnych ilościach to dolina Wisłoka do zapory w Sieniawie. Niestety jak tak dalej pójdzie to nasze dzieci będą przyrodę oglądać tylko w tv.
Dzień dobry Jak dobrze że chce się Panu pisać o tak wielu sprawach,nieznanych maluczkim.To jest większości z mego pokolenia.Obserwuję właśnie to zjawisko wyprowadzki z mojej działki żab i jaszczurek.Inni działkowcy też to obserwują.Bardzo to jest smutne Pozdrawiam serdecznie .Krystyna
Zdaje się, że problem braku odpowiedniej ilości/powierzchni drobnych zbiorników wodnych, z których mogłyby korzystać płazy wynika też generalnie z obniżenia poziomu wód gruntowych (w każdym razie w wielu miejscach w Polsce, np. na Mazowszu, co mogę zaobserwować). Z jednej strony jest to pochodną stosunkowo ,,suchych” lat (np. ostatniego). Z drugiej strony jest to w dużej mierze efekt jednostronnie realizowanej melioracji – regularnego poprawiania (prostowania, pogłębiania) kanałów odwadniających całe okolice wiejskie, bez dbałości o kontrolę poziomu wody gruntowej. W mojej opinii to efekt (jednostronnego właśnie, zabójczo uproszczonego) działania ,,speców” od melioracji.
W takiej sytuacji nawet kopanie rowów/dołów, w celu stworzenia małych stawów jest skazane na porażkę. I to nawet w pobliżu cieków wodnych – z powodu zbyt szybkiego, niekontrolowanego odpływu wody i stąd niskiego poziomu wody gruntowej.
Natomiast sytuację płazich zbiorników wodnych znakomicie poprawiają swoją działalnością bobry (którym tradycyjnie starają się utrudnić egzystencję ,,miejscowi”).
Myślę, że nikt żadnych rowów kopał na wsi nie będzie żeby żaby zadowolić. Przeciętny mieszkaniec planety, nie tylko obszarów wiejskich , nie wie nawet że pszczoły muszą pić żeby żyć, a żaby nie istnieją w ogóle w codziennej, zwykłej świadomości ludności wiejskiej- kluczowej dla istnienia żab, tylko myślą o nich „ekoterroryści” żeby drogi nie dało się wybudować tam gdzie se umyślili lokalsi albo dyrekcje bardzo generalne. Kara za wykopanie rowu bez zezwolenia może być zresztą bardzo bolesna.
W poprzednim sezonie grypy ptasiej, w telewizorze, pan przedstawiciel Ministerstwa Rolnictwa zachęcał/nakazywał rolnikom zakopywanie wszelkich „stawików” przyzagrodowych i oczek wodnych bo to przecież tylko syf i malaria (smród , komary i kaczka może usiąść).
Tak jak tu Kamcio słusznie stwierdził (łagodnie zresztą) rowy kopie się i zamienia w proste rynny, całkowicie bezrefleksyjnie tzn. według środków do wydania w roku budżetowym na meliorację. I tak również u mnie znienacka pod moją nieobecność suchy rów pogłębiono do postaci rynny głębszej od mojego wzrostu o ściankach tak stromych, że ani człowiek starszy, ani koń , ani krowa nie wylezie jakby wpadła, a wody tam i tak nie będzie, a jak by była po oberwaniu się chmury to przez pół godziny, bo spłynie . Drzewa wyrąbali i ukradli, mostek stanowiący naturalną przeszkodę w spływie usunęli – takie ich prawo … mnie nie wolno nic w obrębie rowu.
Ja nie miałam nigdy środków na legalną retencję tych mikro opadów ( o ile dostałabym pozwolenie w ogóle naście lat temu), których dane mi było doświadczyć i stąd miałam wykształcone na dnie rowu kałuże niby – przypadkowe , w których skutecznie rozmnażały się żaby trawne, ropuchy szare i przepiękne ropuchy zielone, które zresztą zimowały w moim domu i budynku gospodarczym.
Rów zniszczyli do cna w listopadzie a na wiosnę w marcu/kwietniu zobaczyłam coś przerażającego, co mnie zniechęciło do tej ziemi na czas długi.
W jedynej czynnej dużej kałuży , którą pogłębiłam przed drugim (ocalałym z pogromu) mostkiem kłębiło się stado żab. Pływały tam duże samice, każda miała na sobie samca lub dwa (amplexus) i każdy samiec był martwy pokryty białawym nalotem . Było to zjawisko permanentne. Czuć było smród i samice też już niektóre były martwe w objęciach zgniłych samców.
Myślałam, że może samce przybyły do kałuży wcześniej i przebywały w roztworze jakichś pestycydów po dawnym kołchozie, który tam działał . Pogłębiarka ruszyła 60 -100 cm głębokości ziemi z dna rowu w końcu.
Teraz nie wiem czy to nie epidemia przyniesiona np. przez pogłębiarkę z innego miejsca? Moja „hodowla” płazów była jedyną w promieniu 3-4 km suchych przestrzeni bez wody powierzchniowej ( na początku rowu, który zamienia się w strugę kilka kilometrów dalej). Nie wiedziałam jak im pomóc i czy w ogóle się da.
Nie widziałam kijanek w tamtym roku. Rok później były pojedyncze. W zeszłym roku nie było żadnego płaza na grządkach ani ropuch zielonych w pobliżu domu gdzie zwykle przebywały.
Zostały tylko jaszczurki .
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Rzeczywiście w czasach powtarzających się suszy i rolniczej chemii i melioracji płazy nie mają lekko. Zastanawiam się jak jeszcze my ogrodnicy możemy im pomóc, bo przecież mają też swoją ważną rolę w ekosystemie, np. zaskrońce polują na mszy i nornice.
Na pewno pomaga im tworzenie hałd z kompostu, liści lub gałęzi, no i ściółkowanie terenu. Jeżeli gdzieś widuję płazy, to właśnie w kompoście.
Zainstalowaliśmy w zeszłym roku niewielkie oczko wodne, od razu pojawiły się w nim dwie żabki. Niestety po paru miesiącach znikły. Nie wiem, czy nie były zbyt łatwym celem dla okolicznych kotów. Zauważyłam, że koty wykazują zainteresowanie łowieckie żabami polnymi (nawet jeżeli ich nie jedzą), a więc zakładam, że mogą być jednym z elementów przyczyniających się do spadku populacji płazów.
To bardzo smutne ! I prawdziwe ! Przerażające i zatrważające ! To sam człowiek, cywilizacja, postęp, przyczyniły się do zagłady wielu pożytecznych gatunków płazów i
Wszędobylskie nawozy, strzyżenie traw, lanie betonów i inne masowe ulepszacze są zmorą dla gatunków wrażliwych. Człowiek, ze swoim rozwojem i wiedzą, doszedł do totalnego absurdu ; unicestwienia przyrody i pogromu natury ! Naturą jesteśmy i my sami. Natura leczy, koi, żywi. Jej zubożenie, wyginięcie, to wyginięcie NAS ! SAMOZAGŁADA !
Człowiek swoimi działaniami doszedł do ściany- klęski, w którą bezmyślnie brnie dalej !
W ubiegłym roku przeprowadziliśmy się na wieś. Prawdziwą. Jeszcze wcześniej pozbierałam z łąk jak najwięcej nasion (korzystając z „poradnika” p. Łukasza) bo zdecydowaliśmy wraz z mężem, że w dosyć sporym ogrodzie zakładamy łąkę kwietną. Niekoniecznie dla nas, choć niejako przy okazji. Więcej dla pszczół, innych owadów, także płazów i być może gadów jeśli zechcą się zadomowić. Dla wszystkich stworzeń jakie zechcą.
W planach jest także schronienie dla nietoperzy.
Kilka dni temu zasadziliśmy nasze bożonarodzeniowe drzewko, tego samego wieczora spotkaliśmy przy nim pierwszą jaszczurkę, która przy dokładnych oględzinach okazała się traszką. Radości było co niemiara, bo w dodatku w szopie i w piwnicy przez całą zimę spotykaliśmy niewielkie żaby.
Może uda nam się choć w tym niewielkim stopniu zrobić coś dla przyrody, bo przeraża nas to czego dowiadujemy się na każdym kroku każdego dnia.
Dziękuję za bardzo ciekawy tekst, wiedziałam że sprawa jest poważna ale nie przypuszczałam że aż tak.
W ostatnim czasie opublikowano badania odnośnie masowej zagłady świata owadów.Nikt za bardzo nie zwracał uwagi na tą część świata przyrody.Teraz okazuje się że ogólna masa owadów zmniejsza się w zastraszającym tempie,jakieś źródło podało że owady giną w tej chwili ośmiokrotnie szybciej niż inne stworzenia na tej naszej biednej Ziemi,biednej bo eksploatowanej już do granic możliwości.Owady: pożywienie (dla płazów też),zapylacze,rozkładają materię organiczną itd.Ludzkość może „obudzić” tylko jakiś wstrząs,typu np.głód.Tyle bezsensownych rzeczy się w tej chwili robi.Wykaszanie wszystkiego,osuszanie,ta totalna chemia w rolnictwie.Mądrą polityką można byłoby powoli zmniejszać stosowanie tej chemii,i jednocześnie zabezpieczyć bezpieczeństwo żywnościowe.”Starym” politykom jakoś zbytnio nie zależy bo to nie będzie ich problem.Młodzi ludzie zafascynowani technologią.Ogólnie taki Titanic-jeszcze płynie.A ja sieję w tym roku więcej kwiatów od Łukasza-pożyteczne z przyjemnym (są śliczne)-tyle mogę zrobić.W ubiegłym roku aż miło było popatrzeć jak owady miały radochę na tych dzikich kwiatach.Tak mi się przypomniało jak młode mieszkanki mojej wsi (nie pracujące) zbierały pieniądze na kwiaty do ołtarzy na Boże Ciało (czerwiec).Pojechały do kwiaciarni i kupiły te „sztuczne” myślę że holenderskie róże, a w ogródkach-trawa.Ja nie dałem-bo wspieranie absurdu jest bez sensu.Pozdrowienia dla wszystkich którzy się udzielają na tej stronie.
Podobny problem dotyczy dzikich zapylaczy. Pamiętam że w latach 90 tych było mnóstwo trzmieli, nawet w miastach, a dziś spotkać trzmiela to święto. Wiele się mówi o pszczołach i w mediach propaguje się różne akcje pomocowe dla pszczół , tylko że pszczoły to interes. Są potrzebne ludziom więc o nie dbamy. Trzmiele są dzikie i nikt o nich nie myśli, tymczasem ich zanik to sygnał że w środowisku dzieje się coś złego…