W dzikiej przyrodzie większość rzeczy jest pokrzywiona. Nieliczne tylko drzewa są proste, jakieś źdźbła, gałęzie. Ale rzadko idealnie. Zawsze istnieje ta niedostrzegalna krzywizna, jak w toporem ociosanym balu drzewa. Nawet jak jedziesz autem, to z odległości dwustu metrów widać, czy bal jest ręcznie ciosany czy z tartaku. Chińczycy, zgodni z zasadami fengszui wierzą, że długie idealnie proste linie są w krajobrazie szkodliwe. Tworzą zabójczą energię sha, która prowadzi do nieszczęść i choroby. Ale linia prosta, zaklęta w kwadrat lub szeroki prostokąt, jest piękna. Prostokątna polana stanowi idealną przeciwwagę dla chaosu dżungli. Jeden prostokąt, jedno koło szałasów na prerii – są piękne, ale my zamieniliśmy świat w cały labirynt linii prostych. Piękno starej architektury to nie tylko patyna i duch. Czasem to zwykła krzywizna. Czasem wystarczy majstrowi postawić pół litra, powiedzieć, żeby robił bardziej na oko – i zacznie budować po dawnemu. Wystarczy jakiś owalny secesyjny znak, jakaś podkowa, trochę wygładzić kanty i już czujemy się lepiej. Tylko Anglicy jeszcze we współczesnym świecie zachowali tę wrażliwość krzywizn.
Te cholerne kanty. Jadąc przez Polskę widzę tynki z krawędziami domów jak brzytwy. A nie można tak miękko? Żeby były lekko przytępione. Budowla jest naturalna, jak się ją robi trochę na oko, rękami, toporem, z gliny, drewna, cegieł z odzysku. Anglicy, żeby mur ceglany uzyskał patynę, polewają go mlekiem. Żeby obrósł mchem.
Co ja tu mówię o fengszui i Brytanii. Także w naszej ludowej i dworkowej tradycji jest wiele krzywego. Ale się tego wstydzimy i to zostało zanegowane. Piękne są te ślady ludowej polskiej mądrości w krajobrazie, te różne śparogi na dachach, kamienie u wejścia, wymyślne ornamenty wokół okien. Świetnie o tym pisze Leszek Matela w książce Polskie feng-shui.