Roadkill to angielski termin na zwierzęta zabite przez samochody i zabierane w celach konsumpcyjnych. Roadkillowe mięso stało się bardzo popularne w alternatywnych kręgach kulinarnych Wielkiej Brytanii i Ameryki Północnej. W poniższym artykule chciałbym omówić kilka aspektów tego zjawiska.
Po pierwsze aspekt prawny. Zbieranie zwierząt z drogi może wiązać się z łamaniem różnych przepisów prawa. Wiele dzikich zwierząt w naszym kraju znajduje się po ochroną prawną. O dziwo są one pod ochroną także po śmierci i nie mamy ich prawa sobie przywłaszczyć (takie choćby zaskrońce, żaby czy łasicowate). Także zwierzęta łowne są własnością kół łowieckich. Pozostają nam zwierzęta nie-łowne i nie-chronione: myszy, szczury i inne szkodniki, ale one zwykle nie są rozjeżdżane przez samochody… No chyba że sięgniemy po psy i koty. Zabijanie zwierząt domowych wiąże się z wysoką odpowiedzialnością karną. Natomiast spożywanie zabitych zwierząt domowych… już tylko z zawłaszczeniem czyjegoś zmarłego pieska lub kotka. Słyszałem od jednego komandosa, że niektóre służby specjalne w Polsce ćwiczą swoich członków do łapania psów i kotów, jako najłatwiejszej zwierzyny łownej w warunkach ukrywania się na terytorium nieprzyjaciela.
Po drugie aspekt higieniczny. Spożywając zwierzę z drogi nic nie wiemy o jego pochodzeniu, przeszłości, stanie zdrowia itp. Dwa największe zagrożenia to wścieklizna i botulizm. Wirus odpowiedzialny za wściekliznę występuje w największych ilościach w mózgu i ślinie, ale zarazić się też można przez kontakt rany w ciele z organami wewnętrznymi, czy krwią zabitego zwierzęcia, choć wirusa jest tam mniej. Co ciekawe nie są znane przypadku zarażenia wścieklizną przez jedzenie gotowanego mięsa, poza osobami które brały udział w oprawianiu zwierząt. Jeśli już oprawiamy zwierzę drogowe to róbmy to w rękawicach, unikając kontaktu ciała ze zwierzęciem. Potem mięso gotujemy. Uwaga! Ptaki nie chorują na wściekliznę, dlatego bażanty można oprawiać bez obawy o zakażenie się tą chorobą. Drugi problem to botulizm, czyli zatrucie jadem kiełbasianym. To zespół toksycznych objawów wywołany działaniem wytwarzanego przez Gram-dodatnią, beztlenową bakterię Clostridium botulinum na organizm. Bakterie rozwijają się w warunkach beztlenowych. Częstym źródłem zatrucia są domowe przetwory, takie jak wekowana fasolka szparagowa, mięsa czy oliwa z wrzuconymi do niej brudnymi warzywami. Bakterie botulizmu występują w glebie i w ogóle dosyć powszechnie w środowisku – często w małych ilościach są miodzie (dlatego miodu nie podaje się bardzo małym dzieciom do 12 mies. życia, bo może u nich wystąpić botulizm dziecięcy). Co ciekawe bakterie jadu kiełbasianego nie znoszą kwaśnego odczynu, dlatego kiszonki i łagodne nawet marynaty są wolne od tego problemu. Mogą się także rozwinąć w mięsie zwierzęcia, które nie zostało odpowiednio oprawione i oczyszczone, i leży parę dni w cieple. Do tego dochodzą oczywiście jeszcze bakterie gnilne. Samo mięso dzikich zwierząt rozkłada się powoli – wręcz nawet wymaga skruszenia przed konsumpcją – oprawione bażanty czy zające wiesza się w chłodzie na całe dni. No ale po pierwsze wiszą w chłodzie, po drugie już oprawione, bez zastałej krwi i miękkich organów wewnętrznych. A więc najlepiej zbierajmy zwierzęta jeszcze ciepłe, świeżo zabite.
No i jeszcze robaki pasożytnicze… O większości można zapomnieć bo dokładnym ugotowaniu. Bardzo odporny na obróbkę termiczną włosień występuje w dzikach i z tym mięsem bym najbardziej uważał. Natomiast mięso jeleniowatych czy bażanty to bardzo bezpieczne produkty.
A co jada się w Wielkiej Brytanii? Niezwykle popularne jest zbieranie z drogi bażantów. Bażant drogowy to prawdziwy rarytas i załapałem się na niego w Zjednoczonym Królestwie kilka razy. Pewien pasjonat roadkillu, Arthur Boyt z Kornawalii szuka także borsuków odstrzeliwanych przez myśliwych (borsuki są uznawane za szkodniki w UK), a nawet zjadł wyrzuconego przez morzez delfina. Poniżej linki do historii o nim:
Poniżej linki do artykułów o zwierzętach ginących na polskich drogach:
http://yadda.icm.edu.pl/agro/element/bwmeta1.element.dl-catalog-8501b4f4-f2c9-494a-b68f-7a0ff13a8f1d/c/24_Czerniak.pdf
Pardwa mszarna zabita przez samochód w Szkocji
Na zdjęciach Lisa Cutcliffe z Leeds, która prowadzi warsztaty dzikiej kuchni, miłośniczka zwierząt drogowych na stole. Mieliśmy okazję się poznać i nawiązać współpracę na zjeździe prowadzących warsztaty dzikiej kuchni w Bristolu. Zapraszam na jej warsztaty:
http://www.eduliswildfood.co.uk/
Na zakończenie autentyczne zdarzenie z powiatu jasielskiego, opowiedziane mi przez jasielskich policjantów. To mogło wydarzyć się tylko w Jaśle!
Policja dostała telefon „Panie, na drodze koło Folusza leży łoś”. Policja szybko zareagowała i przysłała samochód z weterynarzem. Okazało się jednak, że była to (ł)oś od wozu do traktora!
A co ze zwierzętami, które potrącone jeszcze żyły jakiś czas (kilka dni) i dopiero potem umęczone padły. Podobno ich mięso jest zanieczyszczone hormonami stresu i te hormony przechodzą na człowieka po zjedzeniu. Czy to może być prawda, czy tylko taki mit?
Taką sytuację miałem wczoraj: sylwester, godzina 14, w lasku pod miastem widzę młodą sarnę, robię zdjęcia i podchodzę bliżej. W tym momencie widzę, że sarna ma przetrącone tylne kończyny i miednicę, czołga się na przednich. Zostawiam sarnę w spokoju i dzwonię do znajomego weterynarza – pytam się co robić. Mów, że nie za bardzo jest gdzie dzwonić, nikt z leśnictwa nie odbiera, wiadomo sylwester, nawet jak by odebrali, to by zgłosili jakiemuś myśliwemu aby odstrzelił, ale w sylwestra i tak by pewnie nie przyjechał.
Dzisiaj sarenka leży już padła, mróz jest więc mięso dobre, zamrożone. Czy można brać szynkę i konsumować, czy ze względu na te hormony stresu lepiej się powstrzymać?
No cóż to już nasz prywatny wybór. Większość zwierząt jednak kończy szybko. Te które dogorywają zwykle złażą z jezdni. Te które leżą na asfalcie albo zmarły niedawno albo są szybko rozjechane. Jeśli nie są rozjechane, nigdy nie mają więcej niż jeden dzień.
W Polsce w roadkillinigu specjalizują się ptaki drapieżne. Jak jedziemy autostradą to co kawałek na słupku od ogrodzenia autostrady siedzi jakiś drapieżny ptak i czeka na rozjechanego delikwenta. Taki nowy teren łowiecki, po co gonić za zwierzyną jak wystarczy posiedzieć na słupku i poczekać. Raz nawet w nocy zatrzymałam się na szosie (nie na autostradzie, na zwykłej szosie) w lesie bo na środku szosy stał ptak drapieżny i właśnie konsumował rozjechane zwierzę. Spojżał w moim kierunku, a widząc, że zatrzymałam się w pewnej odległości zaczął odrywać szczątki od asfaltu co w końcu mu się udało i ściągnął je na pobocze, gdzie dalej w spokoju konsumował pomimo tego, że przejeżdżałam tuż obok niego. Jeżdżąc autostradami aż się zdziwiłam, że tyle mamy ptaków drapieżnych, że wszystkie autostrady obstawione. Przy mniejszych szosach pewno siedzą na drzewach ukryte w gałęziach. Tak więc konkurencja jest spora.
„Także zwierzęta łowne są własnością kół łowieckich.” – tu mały błąd. Zwierzęta są „własnością” Skarbu Państwa czyli nas wszystkich. Dopiero w momencie zabicia zwierzęcia przez myśliwego trup staje się własnością myśliwych.
Dopiero w momencie zabicia zwierzęcia przez myśliwego trup staje się własnością myśliwEGO*. Ale jeszcze nie, myśliwy po dostaniu pozwolenia na odstrzał i ustrzeleniu zwierzyny musi za nią zapłacić w kole łowieckim i wtedy staje się jego własnością, albo oddać do państwowego skupu. Myśliwy nie może sprzedawać zwierzyny nawet jak za nią zapłąci. Zwierzyna jest własnością Skarbu Państwa ( nie użytku publicznego) . To że Wojsko Polskie jest moją własnością z tytułu bycia Polakiem nie daje mi prawa do wzięcia sobie czołgu „bo jest własnością nas wszystkich” Artykuł nie jest o filozofii a współczesna Polska to nie PRL, potępiam pański post (nie Pana :) )
Jak wygląda kwestia zjedzenia gołębia mieszkającego w mieście? Ostatnio jeden nie zdążył odlecieć i go uderzyłem (trup na miejscu), no ale odjechałem. Jest taka opinia, że gołębie to latające szczury i na pewno roznoszą choroby. Jedzenie gołębi samo w sobie jest oczywiście naturalne, ale właśnie interesuje mnie czy poza hodowlanymi można bezpiecznie zjeść gołębia miejskiego.
znam osoby, które jadły je i żyją. Na pewno jest bezpieczniejsze niż karkówka ze sklepu.
No tak, coś w tym może być ;) Dzięki za opinię :)
nom słyszałem że mają mnóstwo ptasich pasożytów z podkreśleniem ptasich :) Kuzynka studiowała ichtiologię, jak zobaczyłem ile jest pasożytów ryb ( mnogość rodzai jak i ilości) i przeczytałem że są one normalnie przetwarzane i sprzedawane( wysokie normy ilości pasożytów) przez trzy lata nie jadłem ryb morskich. Wnioskuje że z gołębiami jest tak samo, to że mają dużo ptasich pasożytów nie znaczy że owe pasożyty są dla nas niesmaczne ;) i szkodliwe. Natomiast gołębiom odradzam kanibalizmu stanowczo :) Pozdrawiam :)
No tak… W sobotę zgarnęłam z jezdni borsuka, pozyskaliśmy skórę i sadło, reszta… zakopana. Złamałam prawo? Ile razy? Gdzie mogę się dowiedzieć o szczegółach?
w ameryce północnej określa sie także te ofiary pojazdów road pizza.
Popatrzyłem na mat re: Arthur Boyt … myślę, że w sprzyjających okolicznościach miałby blisko do kanibalizmu. Zresztą – kto wie, przy tak szybko zmieniających się trendach kulturowych, może pewnego dnia „ktoś wynajdzie” Road pizza NO limit ! ? Kto wie… Człowiek zeżre wszystko… Chemią już się żywi…