O tym jak się oparłem pokusie zjedzenia nietoperza. – fragment mojej książki „W dziką stronę”
Kiedyś przyszedł sąsiad i powiedział:
– Kupisz nietoperza?
– A po co mi nietoperz? – zapytałem.
– Ty wszystko kupujesz myślałem że wymyślisz dla niego coś. Może go zjesz, albo zasuszysz, albo gdzie we Warszawie sprzedosz. Ja cie znom, ty na tym interes zrobisz.
Przelotnie pojawiła się we mnie nieodparta pokusa zjedzenia nietoperza. Po chwili pomyślałem jednak o wściekliźnie, którą przenoszą, ich czarnym futrze, drobnych kostkach i o ustawie o ochronie gatunkowej zwierząt. Na wszelki wypadek zapytałem o cenę, żeby znać aktualną rynkową wartość nietoperza na Podkarpaciu.
– No… dwo wina.
– Za drogo – powiedziałem.
– Za drogo?
Odezwała się żyłka handlowa i u niego:
– Widzisz nietopyrz mo dwo skrzydła to i dwo wina sie należom.
– Masz tu na jedno i wypuść go.
– Bedzie. I tak nik inny go nie kupi.
I fru, nietoperz poszybował pod mój dach.
Przypomniałem sobie wtedy, jak opowiadano mi w dzieciństwie, że nietoperz jest wysłannikiem diabła. Jeszcze pod koniec XX wieku niektórzy mieszkańcy Krosna wyłapywali nietoperze, suszyli je i wieszali na strychu jako swoisty amulet.
Nie wiedziałem wtedy, że za kilka lat dowiem się, że w niektórych zapadłych zakątkach Indochin jada się nietoperze. A ja przegapiłem taką szansę. Kiedy pojechałem do Tajlandii, na darmo pytałem o gulasz z nietoperza. Jada się go jedynie w jednym regionie tego kraju, tam gdzie nie dotarłem. I jeszcze na Guam. I też podobno się można zarazić od nich różnymi wirusami. A młodzi tam to już w ogóle nie chcą jeść nietoperzy. Opowiadałem tę historię swoim międzynarodowym studentom z Warsaw International Studies in Psychology. Rękę podnosi studentka z Ghany. U nich też jedzą i to powszechnie.
Przynoszono mi nie tylko nietoperze, ale od czasu do czasu w miarę świeże inne demoniczne zwierzęta, które zginęły tragiczną śmiercią, zapewniającą świeżość:jaszczurki przecięte na pół przez kosiarkę czy zaskrońce rozjechane przez auta.
Wcale się nie dziwię młodym ludziom, że nie chcą jeść nietoperzy.
Też bym nie jadła na ich miejscu jakbym nie musiała :-). Wolę nie myśleć o tych pasożytach wszystkich.
ps. u nas się mówi, że jak się wplecie we włosy to nie da się wypleść go potem i trzeba włosy ścinać, bo robi się mityczny kołtun.
Witaj Łukaszu
do dnia dzisiejszego najmilej z Twoich warsztatów wspominam jedzenie chrząszczy… prosto z patelni :) , a akurat dziś był niezły programik w TV o różnych oryginalnych potrawach wniesionych przez emigrantów do kultury kulinarnej USA… W pewnym momencie pojawiły się na ekranie „robale” zrobione na wszystkie możliwe sposoby.. Powiedziałem wtedy synowi, że tato też zjadł robale :) , zaczął z dezaprobata wyrzucać z siebie o fuuuu o fuuuu jak mogłeś do chwili… kiedy gość w TV powiedział a to są świerszcze w czekoladzie z karmelem :) Trzeba było widzieć oczy mojego domowego łasucha :) w czekoooooladzie, a to się tak da… Właśnie jesteśmy umówieni na dwie paczki świerszczy z zoologicznego jedna ma być zrobiona na słodko druga… hmmm jeszcze nie wiem :)