Jakiś czas temu nie mogłem zrobić przelewu w banku Santander, bo znów im się system zawiesił. Coraz bardziej jesteśmy zależni od bycia on-line. Co z tego wyniknie? Kiedy moja córka wyrusza w podróż, przypominam jej, że ma pas z kieszenią w środku, gdzie można schować kilkanaście banknotów, i przypominam jej żeby go użyła. I nie chodzi tu głównie o unikanie kieszonkowców – pas można komuś zabrać – ale chodzi o unikanie sytuacji gdy padną bankomaty albo zgubi się kartę bankomatową. Zbyt wielu ludzi ostatnio zaczyna polegać WYŁĄCZNIE na rzeczywistości cyfrowej. Ja jestem w niej bardzo pogrążony, i fajnie można ją wykorzystać, ale chodzi o to, żeby się w niej nie utopić.
W swojej książce „W dziką stronę” z roku 2010 (wersja elektroniczna: http://lukaszluczaj.pl/wp-content/uploads/2019/01/Dzikie-zycie-druk.pdf, wersja papierowa: http://kow.net.pl/oferta/szczegoly/w-dzika-strone.html) napisałem taki rozdzialik „Ewolucja”, który tu zacytuję, bo pasuje do tematu:
Ewolucja
Dziewiętnastowieczni ojcowie antropologii, tzw. ewolucjoniści, zakładali, że społeczeństwa rozwijają się od „dzikości” – czyli pierwotnych zbieraczy-łowców, poprzez „barbarzyństwo”, do cywilizacji. Potem teza ta była zwykle kontestowana przez ich następców, ale obecnie często się do niej powraca. Neoewolucjoniści pokazują, jak wielkie znaczenie dla kultur ma to, ile mogą wyprodukować jedzenia i w jaki sposób. Zbieracze-łowcy potrafili wyżywić bardzo mało osób z jednego kilometra kwadratowego. Efektywność użytkowania (wyzyskiwania!) ziemi rosła wraz z doskonaleniem metod rolniczych. Wraz z rozwojem rolnictwa, coraz mniejsza liczba bardziej udoskonalonych gatunków było nas w stanie wyżywić – od jakości przechodziliśmy do ilości. Od dziesiątków gatunków zwierząt naziemnych, wodnych i roślin spożywanych przez przeciętnego zbieracza-łowcę doszliśmy do sytuacji, gdzie znaczna część populacji ziemi żywi się kilkoma gatunkami zbóż, warzyw i zwierząt. Poza nielicznymi bogaczami z wierzchołka tej piramidy i niedobitkami dzikich ludów. Dzięki obniżeniu kosztów jedzenia mamy jednak więcej wolności w innych sferach – przemieszczaniu się, wybieraniu zawodów, posiadaniu.
Ci, którzy chcą powtórnie powrócić do życia jako zbieracze-łowcy, nie powinni tego reklamować. Gdyby nawet jedna czwarta rodaków ich posłuchała, w ciągu roku ogołociliby oni kraj ze wszystkich jadalnych zwierząt i większości jadalnych roślin, a i tak byliby głodni.
Czy warto więc próbować? Tak, ale z pełną świadomością porażki i szansy… na częściowy sukces. W przyrodzie jest wiele niewykorzystanych nisz. Częściowy powrót do zbieracko-łowieckiego trybu życia jest wiec wskazany, dopóki nie obniża on tej wielkiej wartości, którą wciąż zachowaliśmy – współżycia kilku miliardów ludzi z wieloma milionami gatunków organizmów na ziemi. Szukajmy więc grzybów w lesie, albo wybierzmy się od czasu do czasu na ryby i zbierajmy pokrzywy do zupy. Przetrząsajmy też lokalne śmietniska i zjadajmy nietknięte frytki pozostawione w barze, ale nie zastawiajmy pułapki na żubry i nie rzucajmy kamieniami w ptaki.
Okresowy powrót do paleolitycznego żywota można potraktować jako nowy obrzęd. Powtórnego nawiązania kontaktu z naturą. Nie ma sensu porzucać nagle wszystkich wytworów cywilizacji, bo pozżeramy się nawzajem. Ważne jednak, aby zachować każdy maciupki element naszych paleolitycznych obyczajów. Dla dobra naszej psyche i naszego ciała. Od tak niedawna jesteśmy cywilizowanymi ludźmi.
Chyba największe zaległości są w szkole. Szkoła, która kilka godzin dziennie wtłacza dzieciom nienaturalne liczby i nienaturalne wiadomości.
Pedagodzy powinni zamiast tego obowiązkowo zabierać dzieci do lasu, na jeden miesiąc, do samodzielnie skonstruowanych szałasów. Dzieci powinno kąpać się od czasu do czasu w zimnym jeziorze i kazać im wykopywać dzikie bulwy. Wyrzucić ze sklepików szkolnych batoniki i coca-colę. Niech w szkole stoi beczka z kiszoną kapustą i bochen chleba na zakwasie, wędzone ryby i gomółka sera.
Niech dzieci znają wszystkie kwiaty w swoim lesie. A w Wielkim Tygodniu trzeba je przegłodzić ze dwa dni na specjalnym obozie w środku wielkiego lasu.
Niech dzikość będzie piramidą – to co jest nam wszystkim ludziom wspólne i zdrowe jej podstawą, a to co dziwne, rzadkie, trudne, ale wciąż potrzebne zakamarkom duszy – jej wierzchołkiem.
Koniec rozdziału. Teraz rozszerzę moją myśl. Niezwykle ważne jest zachowanie wszystkich ogniw wiedzy, które doprowadziły do cywilizacji cyfrowej. Na wypadek wielkiej burzy magnetycznej na słońcu. Może się okazać, że nie tylko zapomnieliśmy , jak się poluje czy uprawia rośliny w ogródku, ale także jak się wytapia metale, rob i w prosty sposób prąd, kuje miecze i motyki. A może lepiej, że Ci co pozostaną już nie będą w stanie się tak mnożyć i tworzyć cywilizacji? Szkoda tylko, że redukcja ludności z 9 miliardów do kilkunastu milionów będzie poprzedzona głodem i kanibalizmem. Okropne, ale niestety bardzo prawdopodobne. Szczególnie, gdy nie będziesz mógł już naładować smartfona i zrobić przelewu.
Też nie mogę nie nadziwić że ludzie (ludzkość) w taki beztroski sposób swoją egzystencję powierzyło energii elektrycznej i komputerom.Nie wiem skąd ta pewność że to nie przestanie działać.Podstawowe potrzeby jak dostarczenie sobie żywności i ciepła w zimie będzie całkowicie niemożliwe.Burze magnetyczne,konflikty zbrojne jest tyle niebezpiecznych opcji i nie wiem czy ktoś ma jakiś plan awaryjny,czy taki jest w ogóle możliwy.Odnośnie łańcucha wiedzy to powinno się z pietyzmem podchodzić do tych starych „ręcznych” sposobów wytwarzania czegokolwiek,oczywiście w jakimś ograniczonym zakresie-dla zachowania tej wiedzy i nawet „państwo” mogłoby dokładać do takich interesów.Łukasz cytujesz swój fragment książki.Edukacja też zachłysnęła się nowoczesnością,a jej synonimem są laptopy zamiast książek (światło niebieski emitowane przez te urządzenia uszkadza wzrok,jakoś tak mało się o tym mówi).Czytałem że w Anglii w salach gdzie młodzież ma różne egzaminy,nie może być zegarów ze wskazówkami,tylko te elektroniczne bo młodzi nie potrafią odczytać godziny,nie wiem czy to jest postęp czy cofanie się.Mieszkam na wsi i prowadzę sklep,ostatnio chłopak 13-14 lat podszedł do lady i trzymając w ręce kalafior(a)-pyta się czy to jest kalafior, a nam się marzy żeby dzieci znały rośliny które rosną wokół nas.
Hm.. Teoria ewolucji nieładnie się zestarzała. Także neoewolucjonizm ma obecnie wielu krytyków i to wcale nie występujących z pozycji naukowców-kreacjonistów. Nieredukowalne skomplikowanie świata materii wskazuje na inne, niż ewolucyjne, jego pochodzenie. Istnienie świadomości, szybkość i abstrakcyjność myślenia, nie da się przypisać wyłącznie mózgowi – przesył informacji w nim jest co najmniej zbyt wolny. Co do antropologii, postrzeganej jako przejście od dzikości i prymitywizmu do cywilizacji, myślę, że nie wystarczy posiłkować się poglądami np. Jamesa Frazera, dobrze jest także poczytać np. Mirceę Eliadego.
Pojęcie raju, edenu, ogrodu, gdzie wszystkiego było dostatek to przekazywana z pokolenia na pokolenie, później zapisana w bibli, trochę pokolorowana historia prawdziwa, z życia łowców- zbieraczy. Raj istniał, ludzi na całym świecie było 1 mln, fauny i flory ogrom, zwierzęta się nie bały człowieka. Tym zakazanym owocem poznania to wymyślone przez kobiety rolnictwo (wygnanie z raju) a z niego ciężka praca oracza, kobiety rodziły w bólach co rok prorok (w raju bez bólu i co 7lat)
Tak jak człowiek raju wykorzystywał najnowocześniejsze zdobycze techniki np. opanowanie ognia, łuk, nie widzę powodu nie wykorzystywać prądu, internetu itp.
Ból życia wynika z faktu, że przestaliśmy być
-ssakiem (w raju 6 lat przy piersi) dzisiaj tylko 4% matek karmi powyżej 6m-cy
-stadnymi, w raju było stado, MY, nie było JA. Stado było fizyczne, określone
-terytorialni (konkretne stado ma terytorium)
Może z wyjątkiem zżerania cudzych frytek – w pełni się zgadzam! To samo dotyczy również nauk historycznych, w tym także historii parlamentaryzmu.
Widze ze to post z zeszlego roku, usmialam sie serdecznie widzac propozycje beczek z kiszona kapusta zamiast marsa i Coca-Coli (choc calym sercem i rozumem jestem za!). Juz widze miny wielu rodzicow…Kiedys wybralam sie na wycieczke do parku narodowego w Austrii wraz ze znajoma i naszymi dziecmi. Chlopcy byli w wieku 7 lat. Na pierwszym mini pikniku czestuje ich jablkami i chyba morela, nie pamietam, na co matka niemal ze strachem w oczach: „nie, on nie je warzyw i owocow!”. Oniemielismy. I ja, i moj syn. No dobrze, trudno, idziemy dalej. Nie dluzej niz pol godziny pozniej chlopak potknal sie, upadl i zaczal ryczec. Matka wyciagnela czym predzej mini wersje batonika, podsuwa pod nos i mowi „masz tu tableteczke na bol”…Doskonale to opisuje stosunek wielu rodzicow do dzieci, ich nawykow zywieniowych choc post nie o tym traktuje ale kiszonki i bochen chleba (zwlaszcza razowego) sklonil mnie do opisania historii ktora wspominamy za kazdym razem kiedy jestesmy w tym miejscu. Moja szkola podstawowa byla polozona bardzo blisko lasu. Pamietam swietnie ze nauczycielka w klasie 3. chyba w ramach lekcji srodowiska zabrala nas wiosna kilka razy do tego lasu. Niedaleko byl lesny staw w ktorym wczesna wiosna pojawial sie zabi skrzek. I ona zabierala nas co kilka dni zeby pokazac rozwoj tego skrzeku do etapu kijanki a potem zabki. Ta pani juz nie zyje, nigdy jej tego jednak nie zapomne, wspominam ja z wielka serdecznoscia i podziwem. Mimo ze mieszkajac poza miastem mialam staly kontakt z natura, to jednak lekcje w lesie (nie szalas niestety, ale skrzek to juz cos!) byly czyms wspanialym. Od kilku lat wspomina sie w kilku krajach europejskich (tak mimochodem, gdzies w kaciku newsow drukowanych) o blackoucie. Jestem bardzo ciekawa w jaki sposob zaplaca za zywnosc (bo to podstawa) ci kartowicze. No, chyba ze generator zasili drukarke a ta wydrukuje chleb, tudziez kawalek czegos do tego chleba…Radosnych pomimo wszystko Swiat! I refleksji.