W Wielkiej Brytanii jedzenie przez rodziców dziecka łożyska nowo narodzonego dziecka jest już czymś częstym. U nas jest to wciąż niezwykle rzadkie wydarzenie. Na pewno nie sprzyjają temu durne przepisy obowiązujące polskie szpitale, które zmuszają je do utylizacji, czytaj wyrzucenia łożyska na śmieci – zamiast zwrotu matce. Na szczęście moje obie córki przyszły na świat w Anglii i nie było im dane poznać horroru polskich porodówek. Kiedy urodziła się pierwsza, moja żona Sarah powiedziała: „Wiesz, w Anglii je się łożyska, w każdym razie wielu ludzi z kręgów alternatwnych je je”. I rzeczywiście, pielęgniarka ze szpitala w Taunton , nawykła do hipisów z okolicznego Glastonbury, zapytała:
– Zapakować?
– Yes, please – odpowiedziałem.
Właściwie większość tych, którzy mówią yes, zakopuje łożysko pod drzewem. Jak pierwotne plemiona. Zakopywano je gdzieś. Jedzą je prawie wszystkie zwierzęta, nawet roślinożerne, no i Chińczycy. Wyjątkiem wśród zwierząt są zwierzęta wodne, człowiek i wielbłądowate. I znalazłem kiedyś, że u nas w Galicji też jedli, chłopi, właściwie starsze rodzeństwo dziecka, żeby nie było o nie zazdrosne. A teraz nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to czytałem… Zupełnie straciłem trop tej pracy… Zdobyłem też informacje, że łożysko zjadano w niektórych rejonach Włoch, ale są to dane niepublikowane.
Łożysko ludzkie wygląda trochę jak wątroba. W smaku pomiędzy polędwicą i wątrobą. To po urodzeniu pierwszej córki ważyło chyba z osiemdziesiąt deko. Jedną trzecią zjadłem na surowo. Drugą porcję zjadłem jak tatara, z pieprzem, jajkiem, tylko nie miałem ogórków, bo to w Anglii było. Z trzeciej zrobiłem curry tikka masala, chciałem dać Sarze, przyniosłem do szpitala, ona nie chciała, zasłaniając się wegetarianizmem, to zjadłem.
Druga córka urodziła się już w warunkach domowych, też w Anglii (na zdjęciu położna pakują nam łożysko). Z tego łożyska większość spożyła już moja żona, stopniowo: parzyła z papryczkami chilli i imbirem, potem ususzyła i zjadała po odrobinie, jak Chińczycy. Mi się udało dostać tylko mały kawałek. Tradycyjna medycyna chińska przypisuje łożysku wiele cennych właściwości. Jak podaje Henry Lu w „A Standard Textbook of Chinese Medicinal Herbs” spożywanie sproszkowanego łożyska ludzkiego (Zi He Che 紫河車) tonizuje energię i krew. Jest wskazane gruźlikom, astmatykom i osobom cierpiącym na impotencję. Ma działania rozgrzewające. Jak piszą stare chińskie traktaty medyczne, łożysko wzmacnia esencję (jing). Kobiety tracą dużo jing podczas porodu, dlatego spożywanie łożyska po porodzie może być bezpiecznym środkiem na odzyskanie sił witalnych i piękna. Używanie łożyska w medycynie chińskiej jest czymś znanym od wieków. Po raz pierwszy pojawiło się w oficjalnych księgach medycznych w VIII w. n,.e. (w księdze Ben Cao Shi Yi).
Łożysko ludzkie jest mało zbadane medycznie i dietetycznie… Łożysko jest organem napakowanym hormonami. Przypuszcza się, że spożywanie łożyska może też sprzyjać rozpoczęciu laktacji, choć dane naukowe na ten temat są nikłe. Dużo bardziej naukowo potwierdzone jest znieczulające działanie łożyska, które udowodniono już na badaniach nad gryzoniami (DiPirro and Kristal 2004; Kristal 1991):
DiPirro, J. M., and M. B. Kristal. 2004. Placenta ingestion by rats enhances y- and n-opioid antinociception, but suppresses A-opioid antinociception. Brain Research 1014:22–33.
Kristal, M. B. 1991. Enhancement of opioid-mediated analgesia: A solution to the enigma of placentophagia. Neuroscience and Biobehavioral Review 15:425–435.
Więcej o placentofagii możecie przeczytać w pracach poniżej:
czekam na tą chwilę kiedy stanie się w Polsce popularny zwyczaj oddawania łożyska rodzicom dziecka.
Uważa się również że ma działanie antydepresyjne.
Pozdrawiam
to jest zwykłe okradanie rodziców – to ich sprawa co z nim zrobią
Po analizie energii informacji twierdzę, że łożysko nie jest ani lekiem, ani pożywieniem. Jego znaczenie dobrze oddaje powiedzenie: „zjeść z kimś beczkę soli”, bo metafizycznie działa jak beczka soli. Ustala, usztywnia granice – krystalizuje je, związuje rodzica (z dzieckiem nowo narodzonym). W prostym życiu w świecie materialnym ma tym samym głęboki sens.
coś kiedyś czytałam u Pana na ten temat, ale dobrze odświeżyć. w PL to ciągle pełna egzotyka, kulturowe tabu. sama bym się nie pokusiła, ale zrobiła mi się chętka, by zrobić kwerendę, co z ta Galicją i podpytać w szpitalu, czy by wydali. swoją drogą ciekawe, ile kobiet prosi o udostępnienie łożyska na wynos i jaki jest status prawny takiego udostępniania:)
Status prawny to odpad medyczny i legalnie nikt Ci nie wyda: odpad medyczny to odpad medyczny, nie wolno ich wynosić na szpital tylko należy odpowiednio zutylizować. Pytałam mamy i koleżanki, które są pielęgniarkami:). Domyślam się, że jakby ktoś w takim Brzesku lub Tarnowie poprosił o łożysko w szpitalu, to byłby tematem rozmów szpitala przez najbliższe 10lat;).
Mnie ciekawi co innego: skoro już porównujemy do zwierząt i hormony i inne takie, to zwierzęta tego łożyska nie gotują przecież i czy rzeczywiście coś tam zostaję: poczytam sobie wieczorem Placentophagia in humans and nonhuman mammals: Causes and consequences bo wydaje isę przyjemną lekturą:)
no dlatego lepiej łożysko jeść na surowo, żeby nie straciło wartości odżywczych. A co do łożyska to każdy ma prawo do wydzielin swojego ciała.
W zasadzie jakby dentystę ubłagać o to, by oddał wyrwanego zęba, to pewnie by oddał, zamiast ciepnąć do utylizacji. Chociaż podejrzewam, że odpowiedni „wyjątek” na okoliczność zębów w tych przepisach nie istnieje, ale przecież by oddali. Chyba. Wydaje mi się, że status takiego łożyska i wyrwanego/wypadniętego zęba powinien być podobny.
Teoretycznie zwłoki zwierząt towarzyszących (psów, kotów, królików, świnek morskich itp.) powinny być utylizowane, lub pogrzebane na którymś z bardzo nielicznych cmentarzy dla zwierząt. W praktyce jednak człowiek któremu padł np. pies gabinecie czy lecznicy weterynaryjnej ma trzy możliwości: zostawić do utylizacji. pochować na cmentarzu (oczywiście nie trzeba być osobiście obecnym przy takim „pogrzebie”, firma odbiera zwłoki i tyle), lub podpisać u weterynarza oświadczenie że odbieramy zwłoki, zabrać je, i wtedy można, na swoją odpowiedzialność, zakopać je na działce. Niezgodnie z prawem, ale najbardziej chyba zgodnie z ludzką potrzebą „pożegnania się”, nie? Jak nie mamy upierdliwych sąsiadów, i nie wezwą sanepidu i cholera wie czego, to ta ostatnia opcja przechodzi. Weterynarze wcale nie chcą wchodzić w delikatną materię cudzej żałoby po, bądź co bądź, przyjacielu, wtrącać się w cudze pożegnania itd. Więc wymyślili sobie podkładkę, i udają że nie wiedzą, że zwłoki zostaną zakopane na działce, bo to zresztą nie ich biznes, nie ich odpowiedzialność. Skoro da się przeskoczyć problem „obowiązku utylizacji” zwierzęcych zwłok, to to trochę absurdalne, że nie da się przeskoczyć problemu łożyska. W końcu to coś, co samo jest wydalane przy porodzie, to nie jest AMPUTOWANY kawałek ciała, tylko trochę jak wypadnięte mleczne zęby czy ścięte włosy – „nastał jego czas” na odłączenie się od organizmu. Brzydzi mnie pomysł zjadania łożyska, ale robienie z niego „odpadu medycznego” też jest dziwne.
O ile pamiętam łożysko zawiera sporo oksytocyny, „hormonu przywiązania”, odpowiadającego za uczucie bliskości. Więc w sumie może i jest to jakiś sposób na zapobieganie depresjom poporodowym itp. Nawet współczesnym, cywilizowanym ludziom, trudno się też powstrzymać od zlizania krwi, gdy się skaleczą… Przy tym zjadanie łożyska przez matkę ma sens i dlatego, że przecież musiała zużyć sporo substancji odżywczych, zwłaszcza białek, by takie łożysko wyprodukować – dzikie zwierzę nie może sobie pozwolić na zmarnowanie czegoś takiego, kiedy może „zrecyklować” łożysko które już spełniło swoją rolę. Więc w zasadzie zjadanie łożyska jest ze wszech miar logicznym posunięciem. Ale i tak mnie brzydzi :P
Lozysko nadaje sie do robienia drogich kremow kosmetycznych wyczytalam taka Informacje…W Chinach serwowane sa drogie przysmaki z lozyska wlasnie na impotencje dla starszych bogatych panow…tez to wyczytalam dawno temu.A, wiec jak widac jest to doskonale zrodlo biznesu.Najlepiej rodzic w domu…
Pozdrawiam z podrozy po Ameryce Poludniowej.
Jestem lekarzem po akademii medycznej i jednocześnie praktykuje jako lekarz TMC. Mogę tylko potwierdzić to co napisał dr Łuczaj o właściwościach odbudowujących Esencje, czyli Jing Placenty, czyli Zi He Che. Przyglądając się zaleceniom do stosowania (w kanonicznych tekstach), można ogólnie rzec, że placenta to miejsce, które ma ogromne znaczenie w rozwoju człowieka (nie tylko jak się okazuje płodowym).
Różnego rodzaju objawy (przedwczesnego) starzenia się (czyli zużycia Esencji) można leczyć placentą. Niektóre z tych objawów to : ból „krzyża” (gł. z niedoboru Yang i Jing), siwienie, objawy menopauzy, bezpłodność, słabe libido, niektóre choroby degeneracyjne kości i chrząstki, szumy uszne (tak trudne do leczenia), i inne.
Szkoda, że prawo w szpitalu jest tak ułomne i urzędnicze, że pozwala marnować to lekarstwo.
Uważam, że każda kobieta, która urodzi ma prawo do zrobienia czego chce z „kawałkiem swojego ciała” . Nawet je jeżeli wygląda to na autokanibalizm.
Natura przez setki i tysiące lat wykształciła zachowania potrzebne-konieczne i jeżeli robi to tak wiele zwierząt (a tylko człowiek i kilka innych zwierząt – NIE), to oznacza to, że człowiek jest w tym towarzystwie wynaturzony i płaci za to swoim zdrowiem.
Praktycznie rzecz biorąc , każda kobieta powinna mięć prawo zabrać ze sobą „swoje ciało” i w zależności od potrzeby i kondycji zjeść je w okresie po porodowym lub (wysuszone) przyjmować je po trochu w okresie menopauzy.
Profesorowie farmakologii TMC doskonale wiedząc o właściwościach Zi He Che przyjmują ją w kapsułkach zachowując oznaki bogactwa Jing np. czarnokrucze, płyszczace włosy i inne.
pozdrawiam.
Ps. Jeżeli nie zmienimy prawa, to przemysł farmaceutyczny użyje „naszych ciał” i zrobi to z kolosalnym zyskiem, odsprzedając nam to w kapsułkach za krocie. Jestem pewien…
Bardzo dziękuję za ten pouczający wpis!
Co ma Pan na myśli mówiąc o 'horrorze polskich porodówek’? Chyba daaawno Pan nie był na polskiej porodówce.
Ciekawe czemu coraz więcej Polek mieszkającyh w Anglii przyjeżdża rodzić w Polsce? Nie wydaje mi się, żeby taką wspaniałością była kilkunastoosobowa sala dla mam z maleństwami, jak to jest w Tauton. Poza tym wiedza tamtejszych lekarzy pozostawia wiele do życzenia. W Polsce rodzi się coraz… 'przyjemniej’. Wiele też zależy od świadomości na temat porodu jaką posiada przyszła mama. To trochę tak jakby zwalać winę na zawartość supermarketów i reklam, za to, że człowiek nie odżywia się zdrowo. Nie robi tego, bo nie wie/boi się (itp), że można inaczej. I jeśli kobieta dowie się dostatecznie dużo jak przebiega poród i jak sama może go usprawnić, wszystko może pójść znacznie łatwiej.
Tak więc jeśli będzie coraz więcej świadomych kobiet w tematach dotyczących wartości łożyska, za niedługo będą mogły zabrać go razem z dzidziusiem :-)
Oczywiście że w Polsce się zmienia. Ale bywałem w szpitalach zbyt wiele razy u moich bliskich z różnych powodów, żeby często obserwować zwykłe ubóstwo szpitali, szczególnie w Warszawie. W Taunton rodziło się w osobnym pokoju za darmo. W Anglii dużo wyższa jest pozycja położnych i pielęgniarek. W Polsce panowie lekarze chodzą jak pawie i traktują pielęgniarki jak śmieci. Ale oczywiście są liczne wyjątki.
Dla mnie to jest niedorzeczne – równie dobrze mogłabym zacząć robić czerninę z krwi menstruacyjnej…
a dlaczego nie? tego akurat nie próbowałem kulinarnie, ale robiłem kiedyś kaszankę z kleszczy napełnionych psią krwią
Biologicznie rzecz biorąc zwierzęta unikają „marnowania zasobów”, i jak już krwawią, to zlizują z siebie krew. Po pierwsze ze względów higienicznych i dla uniknięcia bycia wytropionymi (krew łatwo się psuje, zaczyna śmierdzieć, wabi owady i drapieżniki), ale po drugie dlatego, że wyprodukowanie takiej krwi wymaga zużycia energii, witamin, białek i innych składników odżywczych, i jest „marnotrawstwem” jej nie wykorzystać powtórnie.
Łukasz, pierwsza myśl: skąd wziąłeś tyle kleszczy, i tak nażartych, żeby starczyło na kaszankę? Myśl druga: bałabym się. Nawet nie brzydziłabym się, ale bym się bała że się czymś zarażę, czy to od kleszczy, czy od psów z których były zdjęte.
Oglądałam wczoraj odcinek „Miasta kobiet” z Pańskim i małżonki udziałem. Nie wiem, czy mam zbyt emocjonalne podejście ale nie podobało mi się podejście zaproszonej Pani położnej. Szkoda, że chociaż na czas dyskusji nie otworzyła głowy i potraktowała z góry jak zwyczajne gusła zwyczaj zjadania łożyska. Miło było Państwa widzieć i posłuchać choć chwilę :) pozdrawiam!
Dużo by pisać o mojej przygodzie z tym programem. Całość nagranej rozmowy była bardzo skrócona i powycinano te kawałki, gdzie mówię bardziej naukowym językiem i opowiadam np. o znaczeniu łożyska w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej. Oczywiście pozostałe Panie, „ekspertów” podpisano jako położna i lekarz medycyny, a nas jako Łukasz i Sarah, zapominając np. dopisać dr hab. biologii albo, do mojej żony, psychoterapeuta. Chodzi o pewien scenariusz: ekspert kontra głupki. Ale wystąpiłem tam aby promować temat wolności w jedzeniu łożyska. Byłem jednak totalnie zdegustowany tym jak się zachowali autorzy programu. Dno.
Błony płodowe są świetne do leczenia owrzodzeń żylakowych, odleżyn, sączących zmian skórnych. Im „młodsze” błony, czyli grubsze, mające dużo kłaczków mazi płodowej tym lepiej. Co do łozyska, może i do zjedzenia dobre, w końcu to trochę krwistego mięsa o konsystencji mielonego (łożyska kiedyś używano po przeróbce jako podłoże do badań laboratoryjnych). Ale jeżeli juz musiałabym je zjeść to na pewno nie takie przenoszone, śmierdzące, zwapniałe z resztkami złogów po krwiakach. Już lepsze ogryzanie nóżek pajęczych.