Dlaczego w mieście jest mniej gatunków roślin? Wiele już osób zadało mi to pytanie. Pytanie jest nie zawsze właściwe, gdyż w ogrodach w miastach uprawia się często wiele gatunków i odmian, czasem też rośliny rodzine. Są to jednak rośliny uprawiane, często w małych ilościach i nie dostępne dla przeciętnego spacerującego, za płotem czy siatką. Ale rzeczywiście dziko rosnących gatunków w miastach często jest mało. Kilka czynników ma tu największe znaczenie:
– duża „presja” człowieka. Zaliczyć do niej można wydeptywanie, bardzo częste koszenie trawników, opryskiwanie chodników herbicydami.
– mało siedlisk. Większość miasta to beton, kamień, trawniki i rabaty. Nie ma miejsca na las czy łąkę. Zapewnienie istnienia małych enklaw naturalnej roślinności pozwalałoby na zwiększenie bioróżnorodności.
– brak źródeł nasion. Nawet jeśli w mieście są wyspy siedlisk, które mogą być potencjalnie zasiedlone, na przykład jakieś opuszczone podwórza, zarośla przyrzeczne itp. trudno jest nasionom niektórych gatunków tam się dostać.
Widać z tego, że możemy zwiększyć różnorodność roślin w mieście na dwa sposoby.
Po pierwsze zmniejszyć presję. Najprostsze metody zmniejszenia presji to zaprzestanie tak częstego koszenia trawników. Trawniki miejskie mogą być koszone trzy razy w roku i to wystarczy do utrzymania średniej wysokości roślinności w granicach 15-20 cm. Częstsze ich koszenie ma znaczenie tylko wizualne, ale jest totalnym marnowaniem paliwa, pracy ludzi i niszczeniem bioróżnorodności. Wszystkie gatunki niskich roślin trawnikowych poradzą sobie świetnie na trawniku koszonym trzy razy w roku. Szczególnie żałosne jest skrzętne wykaszanie takich miejsc jak parki czy cmentarze. Z tego co mi wiadomo niektóre miasta w tym stołeczna Warszawa przeszły na trzykrotny cykl koszenia trawników w miastach! Proszę jeśli zależy Wam na przyrodzie piszcie petycje także do swoich miast o pójście śladem Warszawy.
Mało zauważanym a wielkim zagrożeniem dla przyrody było rozpoczęcie oprysków w miastach. Stało się to bardzo niepostrzeżenie, tymczasem jest dużym problemem ekologicznym. Kiedyś w miastach, w takich miejscach, jak szczeliny płyt chodnikowych, skraje chodników i murów, czy torowiska tramwajowe obserwowano więcej gatunków. Od jakiegoś czasu – nie wiem czy bardziej 10 czy 20 lat – opryskuje się takie miejsca glifosatem (np. Roundupem) reklamowanym kiedyś jako obojętny dla przyrody. Nasza wiedza o nim się zmieniła, jednak wciąż miasta opryskiwane są tym świństwem a przy okazji spadła różnorodność chwastów, zanikł na przykład w dużym stopniu rumianek bezpromieniowy czy rdest ptasi, kiedyś częsty element między chodnikami płyt.
Po drugie, aby zwiększyć różnorodność trzeba dostarczyć miastu nasion lub sadzonek roślin. Pewnych gatunków nie ma sensu wprowadzać do miasta np. obcych gatunków jednorocznych kwiatów, które same się nie odnawiają lub słabo odnawiają. Natomiast powinniśmy promować rodzime gatunki wieloletnie zgodne z siedliskiem. A więc tworzyć łąki kwietne typu łąka kośna w parkach i na nadrzecznych bulwarach i wprowadzać rodzimą florę leśną do miast. Łąki są łatwe do założenia. Wystarczy zaorać, sypnąć nasionami i za 1-2 lata mamy piękne zbiorowisko. Ważne, żeby dobrać tak nasiona, aby wiele z wysianych gatunków się utrzymało. Jedną z metod na to jest użycie bogatej w gatunki mieszanki nasion – im więcej gatunków, tym większa szansa, że część z nich się utrzyma.
Rośliny leśne rosną z reguły wolniej niż łąkowe, ale wymagają mniej zachodu w utrzymaniu – nie potrzebują koszenia. Tutaj chodzi o to żeby roślinę posadzić w takim miejscu w mieście, gdzie środowisko będzie przypominać leśne – i nie chodzi tu o gęsty las! Rośliny leśne najczęściej lepiej rosną w lekkich prześwietleniach, chodzi tylko o to, żeby nie było to siedlisko zupełnie nasłonecznione. Rośliny możemy wsadzać np. u nasady pojedynczych drzew, przy północnych ścianach kamienic, czy w kępach krzewów. Materiał nasadzeniowy jest droższy niż łąkowy, więc trzeba nim gospodarować rozsądnie. No i pamiętać, żeby nie sadzić roślin łąkowych w miejscach, gdzie mogą zostać zniszczone – zadeptanie przy ścieżkach, skoszone przez debila z wykaszarką, czy rozjechane przez parkujące auto. Widzę olbrzymią ilość roślin leśnych, które mogły by być wprowadzane na MASOWĄ skalę do parków i zieleńców. Mogłyby to na przykład być zawilec gajowy, czosnek niedźwiedzi, kopytnik pospolity, barwinek zwyczajny, czy śnieżyczka przebiśnieg. Można by także stworzyć małe ogrody leśne przez przenoszenie niewielkich kęp z glebą leśną zawierającą rośliny leśne, tzw. monolity glebowe. Czasem wystarczyłoby kilka kopnięć łopatą, kilka kawałków „leśnej darni” z zawilcami, kilka kartonów w bagażniku, żeby wprowadzić leśną florę na mały miejski skwer. Posadzone w półcienistym niekoszonym miejscu leśne roślin po kilku latach rozprzestrzenią się na sąsiednie powierzchnie.
Miasto to nie tylko kłopot, to także szansa. W miastach klimat jest inny niż na wsi, jest bardziej sucho i cieplej. Dobrze się tu więc będą czuły roślin muraw naskalnych czy muraw nawapiennych (sprzyjać im też będzie wapń z zaprawy i gruzu). Możemy też hodować rośliny jadalne bardziej wrażliwe na mrozy, jak figi, pigwę, a może nawet przy obecnym ociepleniu klimatu opuncje, kumkwaty, granaty czy rozmaryn. Rośliny suchych muraw mogą znaleźć miejsce w mieście na dach budynków, czego świetnym przykładem są Niemcy, gdzie takie ogrody powstają na olbrzymią skalę.
Zmiany w świadomości przyrodniczej Polaków następują wolno i opornie. Dobrze, że są tacy ludzie jak Łukasz, którzy zaczęli mozolną orkę na tym ugorze. Ostatnio w mojej gminie w „zaniedbanym” parku podworskim, dokonano tzw. „rewitalizacji”. Wycięto krzaki, zaorano i wyrównano glebę, posiano trawę, zrobiono alejki z ławkami i posadzono tawułki i inne egzoty. Trawniki się zachwaściły, ławki stoją posrane przez gawrony, nikt tam nie spaceruje, nie odpoczywa, bo na wsi nikt nie ma na to czasu. A był tam piękny zakątek z roślinami grądowymi: zawilec żółty w mieszance z gajowym, fiołki leśne, dąbrówka, ziarnopłony wiosenne, a nawet 2 krzaki wawrzynka wilczełyko. Po aspekcie wiosennym następowały inne i zawsze było tam ładnie i ciekawie. Ale ludzie pozbawieni przyrodniczego smaku i wiedzy postanowili to zmienić i wisi tablica, że rewitalizacja parku za pieniądze z UE! Moim zdaniem ludzie, którzy aspirują do władz samorządowych powinni przechodzić jakiś egzamin ze świadomości ekologicznej!
a jaka to gmina? trzeba ich publicznie napiętnować. Niszczenie runa grądowego w parkach to plaga. To szaleństwo majowych kosiarek.
No i jak się nazywa gmina, napiętnujemy ich publicznie na fb.
To park w Grabicy, pow. Piotrków Tryb.
Szkoda mi tego zawilca żółtego, były piękne kobierce w mieszance z gajowym. Tym bardziej szkoda, że nigdzie indziej nie widziałem tego gatunku w naszym powiecie, a byłem w wielu miejscach.
Jak mamy walczyć o ochronę naturalnych gatunków roślin i ogólnie zieleni w miastach, skoro niektórzy myślą w następujący sposób:
„promowanie zieleni naraża mieszkańców miast na atak kleszczy”. Serio spotkałam się z taką wypowiedzią. Taką mamy przyrodniczą świadomość.
Popieram działania w zakresie ochrony bioróżnorodnosci miejskiej i wiejskiej na wszelke sposoby. Działalem cześniej w różnych stowarzyszeniach. Byłem też w Zarządzie Polskiego Klubu Ekologicznego. Ale jak widać idą inne czasy, gorsze dla ludzkości. Działamy zatem :)
Zgadzam się z kolegą że to orka na ugorze.Rośliny to „zielsko” trzeba tępić.Trawa jest „kultowa” tak jak piwo wśród napojów.Też mieszkam na wsi,”bawię” się w prowadzenie sklepu i mam stały kontakt ze społeczeństwem.Przyroda-to może jeszcze zwierzęta,a rośliny-na nie nikt nie zwraca uwagi,no może jeszcze te wyplewione ogródki,kapusta,marchewka …. to są jakieś tam rośliny.Posiałem przed sklepem trochę nasion (od Łukasza),ledwie uratowałem je przed skoszeniem bo „uczynny” sąsiad chciał mi skosić,bo co to za zielsko tak wysoko rośnie.W szkole średniej jeden nauczyciel mawiał że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu-miał rację.Gmina położyła nowy chodnik,oczywiście w tamtym roku opryskali go,aż się pokłóciłem z tymi chłopakami co pryskali, bo powiedziałem że sobie nie życzę pryskania koło sklepu-patrzyli na mnie jak na wariata.Zadzwoniłem do jakiejś tam inspekcji od środków ochrony czy to legalne-pani ubolewała,ale to legalne,tylko osoba musi być przeszkolona,dla mnie to obojętne czy przeszkolona czy nie i tak pryskają.Przejeżdżałem kiedyś przez Gorzów Wlkp.też pryskali jakiś chodnik. Goła ziemia,beton-to ideał po co komu rdest ptasi.Miłośników roślin jest niewielu ale właścicieli psów w miastach więcej i szkoda że im to nie przeszkadza że ich pupil chodzi sobie łapkami po tej truciźnie,bo butów nie ma.Co by nie mówić sformatowanie społeczeństwa jest ogromne i trudno to zmienić.Władza też się wywodzi ze społeczeństwa,powinna odgrywać kluczową rolę,ale też nie posiada wrażliwości.Trochę nasion posiałem po drugiej stronie drogi,dosyć wilgotny teren i ziemia goła bo remontowali drogę,ale szybko posiali trawę a ci z prac interwencyjnych nie mieli za bardzo co robić i non stop kosiarki pracowały.Brat mi kosi wokół sklepu,facet po 60 i też muszę mu palcem pokazywać co ma oszczędzić.Ostatnio wyrósł mały krzaczek głogu nawet w dobrym miejscu-niestety zapomniałem mu pokazać że to ma rosnąć i nie ma krzaczka.Tu gdzie mieszkam są łąki i takie małe skupiska krzewów,drzew,zarośli,oczywiście zaśmiecone.Napisałem do wójta żeby to posprzątać,ma tych interwencyjnych pracowników na okrągło koszących trawę -zero reakcji (powiesił ogłoszenie z prośbą o nie wyrzucanie śmieci do lasów a te stare niech sobie leżą).Co mogę zrobić,więcej na niego nie zagłosuję i tyle mogę.Edukacja w szkołach chyba dalej bez zmian,kościół też nie interesuje się takimi sprawami (a tyle się mówi o prawie naturalnym-to tylko ludzie są naturalni a co nas otacza jest nienaturalne) w czasie dożynek podkreślają że chleb jest wspaniałym pokarmem-tylko dlaczego ja mam jeść chleb od Monsa….ci od rundapu.Muszę przyznać że tak trochę czytałem encyklikę papieża Franciszka,jest taka zupełnie nie zauważona o ochronie przyrody i byłem mile zaskoczony,pochwała bioróżnorodności i wiele innych dobrych przemyśleń.Ale u nas kościół ma inne priorytety-to kto w końcu ma uświadamiać te nasze społeczeństwo,panie nauczycielki nie wiedzą jak wygląda rdest ptasi,władza nie wie,księża nie wiedzą i kto się będzie zastanawiał po co ten rdest rośnie i czy można go np. zjeść bo chyba nie miłośnicy kultowego napoju…..Róbmy dalej swoje.Pozdrawiam wszystkich którzy zaglądają na blog Łukasza.(ps. nie patrzcie na błędy ortograficzne i inne,nie chce mi się nad tym zastanawiać)
Ojej, czytam i czytam i jakbym siebie widziała w tym cholernym sprzeciwie bezsilnym wobec tego, co się wokół wyprawia. Mieszkam w mieście, ale mam chatkę na wsi – sielskiej niby i anielskiej! Owszem, tylko mój kawałek taki pozostał, bo reszta – szkoda gadać. Ludzie na wsi tak samo zgłupieli jak mieszczuchy, ich ulubioną czynnością jest koszenie, wykaszanie, podcinanie, wycinanie. Chyba, cholera jasna, za tanie te wszystkie kosiarki. Leją roundupem, żeby ładnie było wokół płotu, no i te moje cudowne wrotycze, krwawniki i inne kozibrody budzą ludzki niepokój, bo jakże to: nie kosi ta baba z miasta, nie leje, zapuściła to wszystko! No nic, mogłabym pisać i pisać, co się tu wyrabia, sami wiecie, ale, pytanie! Powiedzcie, co możemy zrobić, czuję się taka bezsilna, kiedy coś gadam ludziom (sołtysowi, żeby nie lał roundupem) to patrzą jak na wariata i pewnie „gadajo”, że jakaś nawiedzona ;-) Kurczę, powiedzcie, co robić, wokół jest coraz gorzej, kurczy się naturalny świat, wszechobecny trawnik zdominował już nawet wieś! Radźcie, bo męczę się okrutnie bezsilnością mą ;-) Pozdrawiam wszystkich antykosiarzy!!!
Ja mieszkam w mieście ale wystarczy że na spacer wyjdę to mi się płakać chce.Wszystkie ogrody wykoszone,parę bylinek”dla leniwych intyligentów”.Ani kwiatów jak dawniej,ani drzew/bo przecież będą lecieć liście/Tragedia a mieszkam na obrzeżach miasta gdzie trochę ogrodów było.
W miejscowości w której mieszkam przeprowadzane jest od ładnych kilku lat zastępowanie rodzimych gatunków drzew i krzewów różnymi egzotycznymi, których nawet nazwy nie znam. Większość z nich wygląda nienaturalnie, wręcz śmiesznie: cieniutki pień a na szczycie kępa listowia i kwiecia. Obok palik kilkakrotnie grubszy niż pień drzewka, Takiej rośliny żaden owad nie ruszy i ptak wszelki też raczej te cudaki omija. Generalnie nie wygląda to ciekawie. Poza tym sukcesywnie likwiduje się pozostałości naturalnych zbiorowisk roślinnych. Podejrzewam, że gdyby zaproponować odpowiedzialnemu za tereny zielone urzędasowi wprowadzenie do miejskiej flory dzikich gatunków roślin leśnych ze zdumienia uważniej wlepiłby w człowieka wzrok. No cóż, nie wszyscy myślą tak jak autor tego artykułu. A szkoda, naprawdę szkoda.
Właśnie mam pytanie.A można samemu a to takie zwykle polskie kwiatuszki zasiać w parku.Albo zioła.